czy można się przygotować na przyjście dziecka?
16:26:00Oj chodziło mi od dawna gdzieś po głowie, żeby wyrzucić z siebie to co czuję i jak się czuję. Nie wiem jak to odbierzecie, bo tak jakby...
Oj chodziło mi od dawna gdzieś po głowie, żeby wyrzucić z siebie to co czuję i jak się czuję. Nie wiem jak to odbierzecie, bo tak jakby mój blog starałam się trzymać w konwencji wnętrzarskiej, raz na jakiś czas pozwalając sobie na osobiste wyznania nie na temat. Jednak emocje i hormony, które we mnie aktualnie buzują muszę gdzieś wyrzucić bo mnie cholera jasna trafi. I żeby nie było - nie kołaczą we mnie same złe emocje albo same dobre. Raczej ten kłębek niepokoju od pozytywnych do negatywnych reakcji miota mnie między szczęśliwą matką a zakompleksioną i spanikowaną nastolatką.
Pamiętam czasy, nie żeby to było jakoś mocno dawno temu, kiedy byłam na studiach i miałam mega ogromne parcie na bycie mamą. Wydawało mi się wtedy, że to jest ten moment, że ogrom emocji i uczuć, które w sobie posiadam to jest ten instynkt macierzyński i już teraz natychmiast muszę to z siebie wyrzucić bo zwariuje. Kiedy jak nie teraz kiedy to pałam największą na świecie mocą chciejstwa bycia mamą! Już się wszystkiego nauczyłam, już się wszędzie wyszalałam, już teraz czas na krok dalej. Jestem w takim wieku, że jak moje dziecko będzie chodziło na studia to jeszcze będziemy razem piwko pić i nóżką tupać. Tego właśnie chce więc już teraz dajcie mi proszę tę szansę! No i sobie pomyślicie teraz, że szalona nienormalna.... Skoro chciałam to co stało na przeszkodzie. A no właśnie. Mam w sobie coś, co nazwałabym zdrowym rozsądkiem w wersji dla niepokornych dziewczynek. Jestem impulsywna i często mam tak, że zrobię zanim pomyśle. Ale nie tyczy się to tak ważnych spraw jak choćby decyzja o byciu matką. Tenże rozsądek w takich momentach krzyczy i tupie próbując ściągnąć mnie na ziemię. Skłania do myśli i refleksji. Do poważnego przeanalizowania tematu a nie kierowania się tylko emocjami. Ten też rozsądek podał mi na dzień dobry pierwsze proste i zarazem oczywiste pytanie - po co się tak spieszysz? Przetrzymałam i zwalczyłam nieodpartą chęć posiadania dziecka. Wtedy też poznałam mojego obecnego męża :)
Teraz, jako już ustatkowana trzydziestka z perspektywy czasu wiem, że dobrze było poczekać. Wtedy byłam szaloną studentką mieszkającą z rodzicami i nie do końca potrafiącą sprecyzować czego chcę od życia. Teraz jest inaczej. Wszystko mam - dom, praca, mąż, więc można świadomie podjąć ten krok dalej. Radości z tego, że będę mamą nie było końca. Szybko jednak radość zaczęła przekształcać się w niepokój. Strach. Panikę. Co to teraz będzie? Przecież teraz całe moje życie to będzie właśnie dziecko. Gdzie czas na siebie? Przecież ciągle będę musiała być rozsądna i świadoma tego, że ode mnie zależy życie mojego dziecka. Że ta mała istotka będzie na mnie polegać na każdym kroku. Będzie mi się przyglądać i ode mnie się uczyć. Czy ja aby na pewno jestem dobrym wzorem do naśladowania? Czy będę potrafiła przekazać jej zasady szczęśliwego i spokojnego życia? Czy wychowam ją na mądrą osobę? Czy nie popełnię jakiegoś błędu, który będzie mnie kosztował zaufanie mojego dziecka? Panika!!! Pełna panika najwyższego stopnia! Rany julek, po co mi to było! Znam ten świat, wiem przecież ile tu jest zagrożeń. Czy uda mi się ochronić i dobrze pokierować życiem mojego dziecka?
No i jest....depresja przedporodowa, która ujawniała się i ujawnia póki co raz na jakiś czas. Jak tylko zaczynam myśleć za dużo to od razu czarne chmury nad moją głową. Po co ja tak panikuje na zapas?
Lęk przed ubieraniem dziecka w śpioszki czy obcinaniem paznokci nie jest dla mnie jakiś paraliżujący. Poród sam w sobie wydaje mi się być na tyle naturalny, że nie panikuję na myśl o ostrych parciach i skurczach. Paraliż natomiast dopada mnie kiedy sobie myślę, że już na zawsze, że już do końca moich dni będę odpowiedzialna za kogoś kogo będę kochać bezgranicznie. Tyle razy słyszałam od mojej mamy "zobaczysz jak będziesz miała swoje dzieci" przy okazji różnych jej pretensji, że a to nie zadzwoniłam, a to nie byłam na czas, a to nie uważam...ciągle mi się wydawało, że ona się bez sensu martwi. Przecież jest ok, daje sobie rade. Ha! No i wpadłam! Teraz to ja jestem w tej sytuacji. Moja mama wie, że jestem już dorosła, poradziłam sobie w życiu. Wiem, że na pewno jest ze mnie dumna. Ale i tak się o mnie martwi jak tylko gdzieś wyjeżdżam, jestem chora czy teraz, gdy spodziewam się swojego dziecka. Ja jeszcze mojego maleństwa nie mam a już się martwię i niepokoję czy podołam. Czy to aby nie za szybko?
Nie jest tak, że dostrzegam same wady swojego obecnego cudownego stanu. Burza hormonów powoduje, że i na przypływ radości czasem nie ma rady. A skąd ta radość? A ze wspólnych spacerów, pierwszej kąpieli, pierwszych kroków, pierwszych słów. Nie mogę się doczekać tego wszystkiego, kiedy będę mogła obserwować jak moje dziecko się zmienia, dorasta, jak robi się samodzielne. Jak to czego je nauczę będzie potrafiło w życiu wykorzystać. Nie mogę się doczekać przytulasów, buziaków i czytania na dobranoc. Nie mogę się doczekać kiedy zobaczę w swoim dziecku siebie. Kiedy powiem, że jest podobne do mnie, bo ma moje oczy albo tak samo wywija usta gdy się złości jak ja. Pragnę tak wychować moje dziecko, żeby nigdy nie bało się ze mną rozmawiać, żeby mogło mi zaufać i zawsze na mnie liczyć. Żeby wszystkie niepokoje i problemy rozwiązywać wspólnie. Żeby nie dało się zwariować temu światu i było świadome, że w domu będzie mu zawsze najlepiej.
I tak z tą burzą hormonów, od depresyjnych po wzruszające, staram się sobie radzić. I ani jedna książka, ani jedno forum, ani jedna złota rada w tej sytuacji nie pomoże. Bo wniosek mój z tych fanaberii ciążowych, tych 9 miesięcy (no...prawie ;)) noszenia pod sercem kruszynki, która rośnie i ma coraz więcej do zakomunikowania jest taki....Nie da się przygotować na macierzyństwo. Człowiek poczyta, posłucha a i tak nie wie co go czeka. Nie wie jak sobie da radę. Więc i ja czekam. Liczę podświadomie, że nie pęknę i dam radę. I że mój rozsądek będzie mi pomagał i że nie dam się zwariować. I że będę dobrą mamą. Najlepszą!
Wpis powstał przy współpracy z kilkoma łzami, gulami w gardle i nieprzespanymi nocami.
Przyszła (jeszcze 4 tygodnie) mama
Ania